Rysujemy, piszemy............

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Komputery

#1 2010-09-13 21:00:10

Jaś

Użytkownik

Zarejestrowany: 2010-09-13
Posty: 10
Punktów :   

A o Azalii.

Słońce chowało się za horyzontem składając czułe pocałunki na zasypanych piegami policzkach elfki o błękitnych jak niebo oczach. Kobieta siedziała na dachu niewielkiego wiejskiego domu z lekkim, pogodnym uśmiechem na twarzy. Wzrok wbiła w zakwieconą łąkę. Uwielbiała zachody. Zwłaszcza w spokojne, letnie dni jak ten. Nie poruszała się do chwili w której złoty dysk zupełnie znikł za odległą górą, a ostatni figlarny promyk nie uraczył swym ciepłym światłem jej dziecinnego lica, bowiem w tym właśnie momencie poczuła, że na jej ramionach, zimne nieco dłonie układa mężczyzna. Odwróciła głowę powoli. Ujrzała za sobą dobrze znajomą sobie istotę. Był przystojny, lecz jego twarz stale oszpecał wyraz zmęczenia. Kąciki spierzchniętych ust uniósł w powitalnym uśmiechu. Nachylił się nad nią i musnął delikatnie, ale czule jej wargi. Przesunął dłonią po jej falowanych, złotych włosach i zajął miejsce obok niej.
- Jak ci minął dzień? - zapytała cicho układając głowę na ramieniu mężczyzny.
- Męczący nieco. - stwierdził obejmując ją czule. Przysunął nieco do siebie palcami delikatnie gładząc jej zgarbione plecy. - Ale nie za ciekawy. - dodał po chwili widząc ciekawski wyraz na jej twarzy.
- Tak jak i mój. - westchnęła cicho.
    Uśmiechnęła się. Pragnęła jak niczego w świecie zatrzymać tę chwilę na dłużej. Wstała jednak czując jak otłumiające pragnienie snu ciśnie się na jej powieki.Ociągała się chwilę z wyślizgnięciem się z ramion męża.Skierowała się wolno w stronę niezbyt stabilnej drabiny, czując, że mężczyzna jej życia podąża tuż za nią. Zeszli na ziemię.
- Rodzice już w domu? - zapytała w końcu. Objęła go.
- Tak. - odparł.
    Dom w którym mieszkali był niewielki. Nigdy więc nawet nie śnili o dzieciach. Był zbyt mały nawet dla zamieszkującej go czwórki. Dzielili go z jej rodzicami. Ojcem - biednym bibliotekarzem i matką- elfką o czystym jak łza sercu.
    Mężczyzna nacisnął klamkę - puścił swą lubą przodem.Wtem poczuła nieprzyjemny, piekący ból w okolicy ucha. Pisnęła przestraszona uprzednio usłyszawszy tylko przeraźliwy świst przecinającego powietrze sztyletu. Zacisnęła powieki czując jak jej serce zalewa fala nie dającego się opanować strachu. Tępe uderzenie. Ciche jęknięcie i huk upadającego na sosnowe deski podłogi ciała.
- D...Diar?! - odwróciła się otwierając szeroko powieki.
    W nikłym świetle księżyca ujrzała męża leżącego na podłodze. Do jej uszu dobiegł niezydentyfikowany dźwięk. Przypominał nieco warknięcie psa, lecz to kot nie był z pewnością. Bała się. Spojrzała jednak przez ramie. W mroku pomieszczenia ujrzała cztery błyszczące punkciki. Jak kocie oczy. Cofnęła się mimowolnie, czując jak serce w pulsującymi uderzeniami szarpie jej krtań.
- Uciekaj. - cichy, nasycony nienawiścią szept przerwał zapierającą dech w piersiach, wiecznie trwającą ciszę. - Lubię jak zdobycz ucieka.

                                                              *~*~*

    Karczma Pod Krwawą Lilią była najbardziej prestiżowym lokalem w okolicy.  Światło bijące od uprzejmej obsługi i wszelkiego rodzaju znakomitych trunków przyćmiewało skromne wyposażenie. Ludność miasteczka Miastas - bowiem w nim karczma się znajdowała - ceniła ją i lubiła. Można tu było wynająć pokój po trudnej wyprawie , czy też nawet zjeść wyśmienity posiłek po całym dniu pracy.
    Tego popołudnia jak zwykle miejsce to tętniło życiem. Czarnowłosa karczmarka czyściła nieliczne wolne stoliki, podczas gdy druga kręciła się za ladą obsługując klientów.  Nuciła przy tym cicho. Mimo, że praca męcząca ceniła ją widocznie.
    Wtem drzwi wejściowe otworzyły się z ogromnym hukiem uderzając o ścianę, a do pomieszczenia wkroczyła kobieta. Elfka w ciasno splecionym warkoczu. Warkocz ów i niewinna, anielska twarz były chyba jedynymi cechami jej wyglądu wskazującymi jej płeć. Ubierała się bowiem jak mężczyzna. Luźna koszula, szerokie spodnie, ciężkie buty, przyduże nieco rękawice, pochwa z mieczem u szerokiego, skórzanego pasa  - wszystko  starannie zakrywało każdy skrawek jej ciała. Kobieta dmuchnęła w niesforną nieco grzywkę po czym spojrzeniem błękitnych oczu omiotło pomieszczenie. Pomachała dziarsko karczmarce, po czym udała się w stronę szynkwasu. Zasiadła przy ladzie opierając o blat łokcie.
- Dzień męczący miła... Męczący i przeraźliwie nudny! - rzuciła głośno dość bardziej przed siebie niźli do obsługującej. - Podaj proszę kieliszek wina... - jęknęła błagalnie.
- Tak jest! - zaśmiała się karczmarka. Miała może 16 lat, siwe niemal włosy i przeraźliwie  jasne oczęta.Nie ociągając się podała kobiecie kieliszek zamówionego wina, a gdy ta zapłaciła usiadła za ladą łapiąc oddech. Dziś praca zawaliła ją nie dając nawet chwili na wytchnienie.- Rękę bym oddała za odrobinę nudyy...
    Elfka przed nią obdarzyła ją przyjaznym, szerokim uśmiechem. Rozejrzała się po karczmie ponownie i zobaczyła kierującego się w jej stronę mężczyznę. Ucieszyła się w duchu. Ktoś nowy, kogo mogła pozanudzać opowieściami o sobie, a mówiła dużo. Była niezwykle otwarta i rozrywkowa.
- Witam. - brązowooki brunet skłonił się i ucałował jej dłoń. - Na imię mi Ravem. Miło piękną panienkę poznać.
- Azalia Noir. - kobieta uśmiechnęła się do niego przedstawiając się również. - Cóż pana do Mistas sprowadza?
- Hmm... Właściwie to podróżuję już od dłuższego czasu z przyjacielem, który aktualnie... - rozejrzał się, wzrok na chwilę zatrzymał na wielkim, nieco przy grubym mężczyźnie - Zjawiliśmy się tutaj tylko na dzień spragnieni i głodni. Wspaniała obsługa, już się nami zajęła. - przymknął lekko oko. Wiedziała już co się święci. Pozwoliła mu jednak na te zaloty. Naprawdę ubóstwiała dobrą zabawę. - A pani czym się zajmuje?
- Ja... hmm.. to zabrzmi śmiesznie, ale walczę ze złem! - machnęła teatralnie ręką. - To jak? Postawi mi pan wino, drugie... trzecie, a potem pan pokoik wynajmie łap, cap i się zabawimy! - wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu przyglądając się zdziwionej minie oponenta.

Tego dnia obudził ją niezbyt przyjemny odgłos. Uchyliła lekko zaspane powieki, rozejrzała się i skrzywiła lekko gdy zobaczyła u swego boku towarzysza minionej nocy. Śpiący wyglądał nieco komicznie. Zsunęła delikatnie z siebie jego rękę, coby go nie obudzić i wstała. W całym pomieszczeniu czuć było jeszcze alkohol. Chyba sporo wypiła. Bolała ją nieco głowa, chciało jej się pić i była zmęczona. Nie miała jednak byt wiele czasu. Ubrała się tylko we wczorajsze odzienie i zbiegła po schodach. Machnąwszy jeszcze ręką na pożegnanie nieco markotnemu tego dnia karczmarzowi wyszła z karczmy.
    Po krótkim spacerze, pustą jeszcze ulicą stanęła przed drzwiami niewielkiego przybytku. Sklepu ze wszelkiego rodzaju medykamentami i eliksirami. Weszła do środka i rozejrzała się za sprzedawcą. Był jej potrzebny. Doszły ją słuchy, ze posiada niezbędne dla niej informacje.
- Witaj, Azalio... - usłyszała ciche mruknięcie mężczyzny.
    Był to krasnolud. Niski i przygruby. Absolutnie nieatrakcyjny. Broda sięgała mu niemal do ziemi, a brwi łączyły się w jedną, niesamowicie krzaczastą, na środku czoła. Stał tuż przy drzwiach na zaplecze, zza lady ledwo go było widać.
- Dobry!- uśmiechnęła się do niego promiennie, jak to miała w zwyczaju. - Powiadają, że masz informacje na temat miejsca pobytu Amui'a Floghtrita... - podeszła do lady, wsparła się na niej łokciami i skrzyżowała ręce.
- Nawet jeśli... - mruknął.- nie podzielę się nimi z tobą. Jesteś zbyt słaba by stawić mu czoło. Twój mąż wiele dla mnie za życia zrobił. Przysiągłem sobie, że przeze mnie ci się krzywda nie stanie.
- Hejże! - zaśmiała się w głos. - przecież wiesz,że i bez twojej pomocy go znajdę... nie utrudniaj mi tego. - wsparła się dłońmi na biodrach i zacmokała z dezaprobatą.
    Krasnoludzkie westchnięcie brzmiało niemal jak warknięcie jakiegoś dzikiego zwierzęcia.
- Zemsta zżera cię od środka Azalio. Opanuj się. To nie przywróci im...
- Ćśśś... - przymknęła lekko oko w porozumiewawczym sygnale. - Mówisz, że jestem słaba tak? Co mam zrobić żeby tę siłę uzyskać? - uśmiechnęła się nieco pobłażliwie.
    Mężczyzna klasnął w dłonie. Do pomieszczenia powoli weszła jego asystentka. Czarnowłosa piękność do której wzdychali wszyscy okoliczni kawalerowie.
- Amezis, pójdziesz z Azalią. - krasnolud skierował do niej swe słowa. Elfka, bo nią też była owa panienka skinęła głową bez większych pretensji..- Zaprowadź ją proszę do tego zamku na Samotnym Wzgórzu. Myślę, że tam znajdzie dokładnie to czego szuka.
- Amui tam jest? - Azalia uniosła się nieco i aż zaklaskała. Podskoczyła jak dziecko,któremu właśnie podarowano jakiś smakołyk.
    Krasnolud uśmiechnął się jedynie tajemniczo. Przeciągnął się leniwie i zmierzył blondynkę wzrokiem.
- 10 sztuk złota. - wymamrotał. Tak jak każde stworzenie tej rasy był istotą chciwą. Nawet od przyjaciół, za byle co żądał sowitej zapłaty a najbardziej nawet marną pomoc.
- Tak oczywiście! - Azalia uśmiechnęła się szeroko. - Jak tylko znajdę to czego znajdę dostaniesz i dwa razy tyle!
    Krasnolud machnął ręką jakby od niechcenia.
- Zjaw się tutaj jutro o świcie. - stwierdził dobitnie chwytając za kufel, który widocznie gdzieś pod ladą spoczywał od dłuższego czasu, bowiem zakurzony był straszliwie. Rozejrzał się, a po chwili w jego drugiej ręce spoczywała już nieodkorkowana butelka drugorzędnego trunku.
- Daleko to? - zapytała ochoczo przystępując z nogi na nogę.
- Dwa dni może..  - odpowiedział bardziej już skupiając się na odkorkowaniu napoju, niz na podnieceniu blondwłosej elfki.
    Co dalej wydarzyło się z owym alkoholem jednak Azalia już się nie dowiedziała. Nie interesowało jej to zbytnio, biorąc pod uwagę jaka to wielka przygoda ją czeka. Była szczęśliwa, a w jej duszy marzenie o zemście tętniło z coraz większą siłą. Wyszła ze sklepu krokiem dziarskim i pewnym siebie. Musiała się przygotować. Chciała w końcu zrobić staremu znajomemu ogromną niespodziankę.

  Trzy osoby opuściły miasto tego poranka, nie dwie jak planowała Azalia.  Krasnolud stwierdził, że zdecydowanie nie może puścić swej ulubionej pracownicy z opanowaną przez chęć władzy wariatką, zdolną do wszystkiego byleby osiągnąć swój cel.  Kazał więc, swemu przyjacielowi - człowiekowi udać się wraz z nimi. Nie wiedziały jak miał na imię. Właściwie nie wiedziały obie jak mogą się do niego zwracać. Gdy tylko przekroczyły bramę miasta jednak zorientowały się, że rozmowa z nim jest wręcz niemożliwa. Każde pytanie zbywał ponurym mruknięciem.
    Azalii nie podobał się on absolutnie. Odstraszała ją ciemna, mroczna aura, która go otaczała. Ubrany był w ciemny, zielonkawy nieco płaszcz, a na głowę zarzucił kaptur, który rzucał cień na jego twarz, tak, że ledwo dostrzegalne były jej rysy. Nie miał przy sobie żadnej widocznej na pierwszy rzut oka broni. Obie wiedziały jednak, że przy pasie ma dwa pistolety skałkowe. Nie wyglądał na zbyt potężnego. Nie był zbyt umięśniony, wręcz cherlawy. Cóż z niego za opiekun?
    Podróż była niemal nie do zniesienia bowiem Amezis również niewiele mówiła. Nawet rozgadanej Azalii zaczynało brakować tematów do rozmów z tymi milczkami. Mówiła właściwie do siebie.
    Aż do południa szli przez ogromny las w kierunku wysokiej góry. Planowali przejść ją dookoła, niemożliwe było bowiem pokonać zatopiony w chmurach, zaśnieżony szczyt. Droga jednak z pewnością bardzo się wydłuży. Samo pokonanie dystansu w okół niej zajmie im cały dzień.
- Możemy chwile odpocząć? - nieśmiały dość głos Amezis przerwał wesołą, cichą melodię nuconą przez blondwłosą elfkę późnym popołudniem.
    Mężczyzna, którego po krótkim czasie we własnych rozmowach poczęły nazywać po prostu Duchem zatrzymał się i cały czas milcząc zasiadł pod drzewem, z kieszeni płaszcza wyjął niewielką fiolkę z różową substancją i natychmiast spożył jej zawartość.
- Co to? - Azalia wypaliła bez zastanowienia przyglądając się bacznie człowiekowi
    Nie odpowiedział nawet, pytanie puścił mimo uszu, powolnym ruchem zsunął z głowy kaptur ukazując im swą twarz. Na oko miał może 30 lat. Od szyi z lewej strony, aż po policzek biegła obszerna blizna. Było to z pewnością poparzenie. Nie zwykłe, od ognia. Wyglądało to tak, jakby ktoś potraktował jego szlachetną twarz kwasem żrącym.
    Mścicielka uniosła brwi na ten widok. Nie otworzyła jednak ust, co mogłoby się wydać nieco zaskakujące. Sama miała blizny na ciele. Kilka porządnych, wiele zadrapań, bardzo nie lubiła gdy ktokolwiek pytał o ich pochodzenie. Blizny są oznaką słabości.
- Godzinę. - rzekł sucho. Głos miał nieprzyjemny dla ucha, nieco skrzekliwy, acz stanowczy i wyraźny.
    Azalia nie była zmęczona, słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Ona nienawidziła zachodów, kiedyś je kochała, ale nie teraz. Wolała wschody. Dla niej oznaczały początek, pobudkę, następny dzień, który zamierzała spędzić owocnie.
- Dziś pełnia. - stwierdziła przerywając tak męczącą ją ciszę. - W tym lesie aż roi się od wilkołaków. - dodała po chwili z szerokim uśmiechem.Proponowałabym jednak zostać tutaj na noc, ta polana jest z pewnością wygodniejszym miejscem do walki niż gąszcz.
    Nie chciała nikogo przestraszyć. Po prostu uwielbiała walczyć. Zabiła w swym życiu niejednego wilkołaka i niejednego wampira. Walczyła poprostu  z całym, czystym złem tego świata. Perspektywa kilku niewielkich potyczek tej nocy rozjaśniała jej serce.
    Nauczyła się walczyć kilkadziesiąt lat temu. Jej dom spłonął, a ona niemając się gdzie podziać ruszyła samotnie w kierunku Mistas. Na swej drodze spotkała mężczyznę.  Starszego człowieka, który zaoferował jej swoją pomoc, za dobrą dopłatą. Zajmowała się jego domem, gotowała mu. Lubiła to od zawsze. Wychowano ją na wspaniałą żonę. On zaś, jak się po krótkim czasie okazało był łowcą. Zabijał wampiry i uczył ją, niewielkimi krokami, powoli jak może to robić. Sama rozszerzyła swą wiedzę, a teraz żadne mroczne stworzenie nie było jej straszne.
    Prócz oczywiście Amui. Jeden z najpotężniejszych wampirów w regionie. On nakazał spalenie jej domu, on wysłał na jej rodzinę, na nią horde swych podopiecznych. To jego pragnęła najbardziej na świecie. Wiedziała,że będzie niezwykle cierpiał. Nie zginie tak jak inne...
- Masz rację. - przyznał nieco wbrew sobie Duch. - Zostaniemy tu. - zerknął w kierunku zachodzącego słońca.
- Zawsze mam rację. - stwierdziła bez skromności kobieta. Klasnęła w dłonie zadowolona. - Nie można rozpalać ogniska. Zlecą się tu całą kupą, a my sobie nie poradzimy... Tutaj w tym lesie wiele wilkołaków buszuje.. Przynajmniej raz w miesiącu trójeczkę złapę... - dodała po chwili niemal na jednym wydechu. - Uwielbiam zapach ich krwi. Jest zupełnie inny niż ten ludzkiej, elfiej, czy nawet krasnoludzkiej.Jest taki... Hmm... - zastanowiła się przez chwilę. - gorzki, tak, inaczej tego nie określę. Wilkołacza krew ma gorzki zapach... ale piękny.
    Amezis uniosła brwi zdziwiona dziwną fascynacją swojej towarzyski. Zerknęła mimowolnie na człowieka. Nie zwracał na nie najmniejszej uwagi. Myślała, że może mieć każdego mężczyznę na świecie, ale on był niedostępny. Właściwie nawet ją to pociągało.
- Wiecie co ma jeszcze piękny zapach? - zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. - Zapach palonego wampirzego ciała... - wzięła głęboko wdech.
    Mówiła jeszcze długo o pięknie jakie niosło za sobą zabijanie złych stworzeń. W końcu, gdy Amezis zasnęła zamknęła usta, przeciągnęła się leniwie i sama legła na trawie. Noc była niezwykle ciepła, a ona i tak nie wzięła ze sobą nic do okrycia. Brunetka za to leżała pod ciepłym, grubym kocem. Miała ze sobą przecież niewielką torbę. Elfka zastanawiała się, gdzie ona właściwie ów przedmiot wcisnęła, gdy poczuła jak jej powieki stają się cięższe.
- Duchu. - zwróciła się do człowieka po nadanym przez siebie przydomku. O dziwo podniósł głowę, jakby nosił go od dawien dawna. - ja się prześpię... będziemy czuwać kolejno. Obudź mnie za jakiś czas. - to powiedziawszy przymknęła powieki.
    Miała piękny sen. Śniło jej się,że podchodzi ze sztyletem do łoża, w którym podczas dnia spoczywał Amui. Jej upragniona ofiara. Właśnie miała wbijać mu połyskujące w blasku księżyca srebrne ostrze w jego dawno już nie bijące serce gdy poczuła mocne szarpnięcie za bark.
- Azalio. - to głos Ducha, cichy.- Nadchodzą.

  -Azalio...Nadchodzą.
    Te słowa wyrwały ją nagle zza słodkiej zasłony snu. Wstała błyskawicznie już obejmując rękojeść miecza szczupłymi, długimi palcami. Rozejrzała się uważnie nie zwracając najmniejszej uwagi na towarzyszy u jej boku. Z cichym zgrzytem dobyła broni. Wyprostowała rękę wzdłuż boku tak ,że miecz dotykał ziemi.  Gotowa była w każdej chwili unieść ją i zadać zabójczy, potężny cios.
- Musimy się ukryć. - cichy, ledwie słyszalny szept wydobył się z gardła ciemnowłosej elfki - Amezis.
- Nie! - Azalia absolutnie nie ściszała głosu. Chciała walki. Adrenalina buzowała w jej żyłach. Uwielbiała to uczucie. - To oni są zwierzyną. To my będzie.. - urwała.
    Chude, ale jak się okazało potężne męskie ręce zamknęły ją w mocnym uścisku. Blada dłoń przywarła do jej warg zasłaniając usta. Dotykała niemal nozdrza utrudniając oddychanie. Szarpnęła się, lecz z więzienia ramion Ducha nie potrafiła uciec. Pociągnął ją w kierunku wysokiego skupiska traw nieopodal. Kopnął ją mocno w piszczel tak , że upadła. Usłyszała przeraźliwe wycie nocnej bestii. Już miała wybić się w jej kierunku gdy człowiek ponownie uplótł ją twardymi ramionami i zasłonił usta, nim zdążyła choćby się poruszyć. Duch słyszał co przydarzyło się jej rodzinie przed laty. Nie spodziewał się jednak, że oczy przysłania jej bielmo tak potężnej nienawiści i żądzy zemsty odbierając zdolność racjonalnego myślenia. Oddychała stanowczo zbyt głośno. Był pewien, że za chwilę ich znajdą. Dlaczego na bogów chaosu nie chciała zachować sił na dalszą walkę? Dlaczego chciała bić się już teraz?  Musiał coś zrobić. Musiał natychmiast ją uspokoić.
- Narazisz nas na niebezpieczeństwo. Amezis nie będzie potrafiła wa...- urwał bowiem usłyszał wycie przecinające brutalnie ciszę nocy, potem kolejne - porozumiewały się niemal wyśpiewując przeklętą, nocną pieśń.
    Znaleźli ich? Serce szarpało krtań Azalii, gotowej gotowej, gdy tylko uwolni się z uścisku rzucić się do walki. Nie myślała o konsekwencjach, o towarzyszach tej podróży. Nie myślała o niczym, poza perspektywą zabicia kilku nocnych drapieżców.
    Amezis siedziała starając się opanować drżenie uzbrojonej w sztylet dłoni. Starała się nie oddychać i tylko spoglądała co chwila na blondwłosą mścicielkę. Przez nią napewno nie unikną walki. Wcześniej czy później znajdą nich.
    Niespodziewanie przeklęta pieśń została przerwana. Trójka towarzyszy w tym jedno starające się za wszelką cenę wyrwać spragnione zapachu wilkołaczej krwi ukrywała się w gąszczu wysokich traw podczas gdy drapieżniki równie  smaku ciała opętanej szaleńczą manią zabijania łowczyni powoli zbliżała się do owej prowizorycznej kryjówki.
     Azalia znieruchomiała czując w okół siebie nienawistną woń. Musiał ją puścić, zaraz się zacznie. Nie mogą zaatakować nieprzygotowanego do walki człowieka i  wystraszonej, z natury spokojnej elfki. Czy oni myśleli, że wilkołaki wycofały się? Że odeszły nie poczuwszy nawet woni ich pocących się ze strachu i podniecenia ciał?
    Poruszyła silnie głową czując tylko, że na ledwie sekundę rozluźnia się uścisk Ducha. Szereg zdrowych, białych perełek z ogromną siłą zacisnął się na jego dłoni. Zacisnął powieki i złapał potężny chaust powietrza. Trzymał ją jeszcze do chwili w której usłyszał głośne warknięcie ze swojej prawej strony. Znaleziono ich. Trzeba walczyć.
- Na boga nie słyszałeś jak się skradają? - sapnęła wściekła mścicielka zrywając się na nogi.
    Z czterech różnych stron wypadły na nich cztery opętane jednonocną chęcią zabijania stworzenia. Obnażyły kliska szykując się do walki. Wszystko działo się tak wolno. Zarówno drapieżniki, jak i blondwłosa elfka rozkoszowały się chwilą. Każdym sprężystym ruchem gotowe do walki. Pogrom powinien rozegrać się w ciągu kilku następnych sekund. Każdy zbyt gwałtowny ruch miał rozpocząć walkę.  Tak też się stało.  Zerwany z ramion peleryny Ducha przeciął z nagłym świstem powietrze lądując na pysku jednego z napastników. Dawało to chwilę na zabicie jednego z nich. Sięgnął po pistolet skałkowy, który stale naładowany spoczywał u jego pasa. Wystrzelił w kierunku jednego z wilkołaków. Nie bez powodu krasnolud ze sklepu z medykamentami wybrał jego do obrony swej ulubionej pracownicy. Posiadał bowiem niezwykłą celność i szybkość.
Trafił w jego łeb, któru kula rozszarpała na kawałki rozpryskując krwawą maź i fragmenty ciała na boki.
    W tej samej chwili jedno ze stworzeń rzuciło się na Azalie. Amezis siedziała nieruchomo w trawie gotowa jednak do obrony w każdej chwili. Blondynka jednym, szybkim cięciem pozbawiła łba bestie. Nie wiedziała, że atakuje ją druga. Od tyłu. Życie jej ocalił kolejny, celny strzał Ducha, który szybko dobył kolejnej broni by wystrzelić prosto w gardziel nocnego drapieżcy.
    Coś było nie tak. Wszystko uciekło. Gdzie więc podział się obezwładniony na ledwie chwilę wilkołak? Ten którego łeb zasłoniła peleryna Ducha? Wszyscy rozejrzeli się bacznie bowiem myśl o owym stworzeniu jednocześnie uderzyła do ich zatłumionych przez ogień walki umysłów.
    Usłyszeli szelest, po prawej. Duch wystrzelił w tamtą stronę bez wahania. Usłyszeli ciche warknięcie, jednak żadne owłosione cielsko nie upadło na ziemię. Chybił? To przecież niemożliwe. Wilkołak wypadł z traw nieopodal mężczyzny, który nie mógł z powodu odległości walczyć już z pomocą pistoletów. Sięgnął po sztylet swobodnie do tej pory spoczywający w niewielkie pochwie przy pasie. Azalia ruszyła mu na pomoc gdy przed jej nie wiadomo skąd wyrosła potężna postać ogromnej bestii. Tak wielkiego wilkołaka jeszcze nie widziała. Nie czuła jednak strachu.Już wzięła zamach, gdy potężna łapa uderzyła prosto w jej bok rozcinając brutalnie skórę. Piekło ją okropnie. Druga łapa przewróciła i przycisnęła ją do ziemi . Rozejrzała się błyskawicznie. Duch zajęty był swoim przeciwnikiem, a Amezis zaciskała mocno powieki nie chcąc nawet patrzeć na otaczającą ją walkę.  Znikąd ratunki, a przecież miała jeszcze coś do zrobienia. Musiała się obronić i to natychmiast. Następny jej ruch miał zdecydować o życiu bądź śmierci.

Wilkołak był stworzeniem niezwykle silnym, acz jego umysł przyćmiewały miliony sprzecznych odczuć. Był w końcu, gdzieś tam głęboko w sercu człowiekiem. Skrzywdzonym przez los stworzeniem brutalnie przemienionym w budzącą strach bestię. sam jego wygląd przerażał niejednego. Wilczy pysk z ogromnymi ślepiami, ogon jak u zwierzęcia, zgarbiony grzbiet, łapy z ogromnymi pazurami... Zupełnie nie przypominał tego kim naprawdę był. Ta jedna noc zmieniała jego życie, niszczyła go. Żądza krwi i niepohamowana agresja sprawiały, że prawdziwy on znajdował niewielkie, ciche miejsce we własnej głowie i chował się w nim, nie chcąc nawet patrzeć na wyczyny owładniętego klątwą ciała. Jednak żył. Walczył ze swoją przypadłością, starał się egzystować normalnie mimo tych co miesięcznych eskapad. Po prostu był. Do tej chwili.

                 Azalię ogarnął strach gdy owa potworna, nocna bestia nachyliła się nad nią by bez wahania rozszarpać jej szyję ostrymi jak brzytwy kliskami. Serce waliło jej jak młotem a adrenalina buzowała w żyłach jak nigdy. Tak miała skończyć? Z łapsk podrzędnego, zwykłego wilkołaka? I nie. Nie mogła na to pozwolić. Kopnęła go prosto w umięśniony twardy brzuch. nic nie poczuł. Nawet nie drgnął.
- Pomocy!! - wrzasnęła w końcu. Strach ledwie pozwolił jej otworzyć usta, ale jej potężny głos nie zawiódł. Krzyk wydobył się z gardła odrywając Ducha od jego przeciwnika.
    Mężczyzna zakończył walkę błyskawicznie przebijając gardziel wilkołaka sztyletem. Wyciągnął swą prowizoryczną broń równie szybkim ruchem ręki już wybijając się w kierunku powalonej towarzyszki i ostatniego napastnika, który mimowolnie oderwał się od kobiety nawet nie drasnąwszy jej zębami. Stanął na ugiętych tylnych łapach. Popełnił ogromny błąd. Azalia chwyciła bowiem za swój miecz i prostym cięciem pozbawiła stworzenia dwóch kończyn. Wilkołak zawył przeraźliwie z przeszywającego go bólu. Po chwili już w kolejnym mocnym  uderzeniu stracił głowę.
    Serce blondynki powoli odzyskiwało dawny rytm. Oddychała głęboko starając się uspokoić.
- Nic ci nie... - urwała gdyż potężne kopnięcie towarzysza powaliło ją na ziemię.
    Otworzyła szeroko oczy zdziwiona jego ruchem. Mężczyzna klęknął nad nią i łapiąc za frak uniósł. Bez wahania uderzył pięścią w twarz. Czuła posmak krwi  w ustach.
- Nigdy więcej. - syknął z wyrzutem powoli wstając.
    Nie musiał nic wyjaśniać. Naraziła ich wszystkich i dobrze o tym wiedziała...Zalewające jej serce fale nienawiści ustępowały miejsca dla nowego odczucia. Spokój. Już było po wszystkim, nic nie groziło jej wyprawie... A może się myliła?

- Musimy wracać. - oświadczyła twardo Amezis, gdy słońce zagościło na niebie, a cała trójka siedziała bezpiecznie przy niewielkim ognisku.
- Nie ma mowy! - serce Azalii zabiło mocniej. W końcu tak niewiele dzieliło ją od celu. Musiala jak najszybciej znaleźć Amui'a i  go zniszczyć. Powoli i boleśnie...
- Nie ukrywam, że nie pasuje mi wyprawa z dwiema kobietami... - rzekł cicho, acz niezwykle wyraźnie Duch.
    Rozmowa trwała już od godziny. Czarnowłosa elfka po przeżytym stresie chciała natychmiast wracać do Mistas by już nigdy w życiu nie znaleźć się w podobnej sytuacji.
    Wszystkie elfki były z natury spokojne, łagodne. Takie właśnie jak Amezis. Nie szukały nigdzie zwady, bały się o własne życie, nie chciały narażać nikogo na niebezpieczeństwo. Nikogo nie chciały ranić... Azalia kiedyś również taka była.
- Jak w ogóle śmiesz?! - blond włosa mścicielka zerwała się na nogi i przymrużyła powieki. - Myślisz, że jesteśmy słabe?! Pokonałabym w boju niejednego mężczyznę! - stwierdziła niezbyt skromnie podniesionym głosem.
    Człowiek jednak puścił jej uwagę mimo uszu. Spuścił głowę zamykając się już w maleńkim świecie własnych myśli.
- Idziemy dalej! - dodała po chwili patrząc Amezis głęboko w oczy. - Inaczej pójdę sama! A ty niewiasto stracisz głowę.- mówiła to tak poważnym tonem, że brunetka zagryzła nerwowo wargę. - Jeśli ze mną pójdziesz to obiecuję, że nic złego ci się nie stanie. - dodała po chwili już nieco spokojniej.
    Duch wstał.
- Idziemy - rzucił krótko. Widocznie się rozmyślił. Czyżby czerpał jakieś korzyści z tej całej przeklętej wyprawy?

Szli całą noc obawiając się kolejnej napaści wilkołaków.
    Azalia słyszała kiedyś w Krwawej Lilii, opowieść o dwóch podróżnikach. Pewien ciemnowłosy elf twierdził, że właśnie podczas podróży zaatakowała jego i jego towarzysza taka rozwścieczona nocna bestia. Pochwalił się blizną i wyznał, że przyjaciel nie przetrwał ataku we śnie. Wyglądał na prawdomównego, ale elfka nie wierzyła zbytnio w historie zasłyszane w karczmach. Zbyt wielu los bardów postawił na jej drodze.
- Chata? - cichy głos Amezis przerwał jej wspominki. Azalia podniosła wzrok. Rzeczywiście, nieopodal nich postawiono jakiś budynek.
    Cała trójka przystanęła walcząc z ciekawością. Kto by chciał mieszkać w środku lasu? Z dala od wszelkiej cywilizacji?
- Ja sprawdzę! - zgłosiła się niezwłocznie blond włosa mścicielka głodna kolejnej mrożącej krew w żyłach dozy ekscytacji.
     Ruszyła w kierunku budynku nie zwracając zbytniej uwagi na cichy pomruk dezaprobaty za jej plecami. Przecież wiedziała, że również chętnie by tam weszli, że wkrótce podążą jej śladem. Stanęła przed wejściem. Chatka wydawała się być naprawdę zaniedbana. Drewno z którego ją zbudowano widocznie było spróchniałe, a dach nieco niestabilny. Drzwi przed którymi stała były zupełnie inne. Potężne, świeże, dębowe, ozdobione przedziwnymi znakami. Przypominały litery, których jednak prosta, leśna elfka taka jak Azalia nie była w stanie rozszyfrować. Ona zawsze miała problem z nauczeniem się tej już coraz powszechniejszej czynności. Ledwo pisała i czytała. Zerknęła za siebie. Dostrzegła, że Amezis usiadła na ziemi nieopodal, musiała być bardzo zmęczona, bo spała niemal na siedząco. Duch stał jednak prosto przyglądając się poczynaniom blondynki.
- Jest tam kto..? - mruknęła cicho pukając.
    Nie było jednak odzewu. Podeszła powoli do okna. Nie sposób było cokolwiek dostrzec za oberwanymi i brudnymi, jednak grubymi zasłonami. Zacmokała z dezaprobatą podchodząc ponownie do drzwi. Nachyliła się i przysunęła ucho do drewna starając się usłyszeć cokolwiek ze środka.
- Tam nikogo nie ma! - wrzasnęła do swych towarzyszy. - Wejdźmy tam! Prześpimy się! - dodała po chwil z uśmiechem.
    Amezis przyjęła propozycję z wyraźną ulgą na twarzy. Nawet Duch uległ. Zmęczenie po nieprzespanej nocy dotknęło i jego.
- Otwarte chociaż? - mruknął podchodząc bliżej.
- Nie ale można wyważyć! - uśmiechnęła się promiennie opierając plecami o drewno.
    Brunetka zmarszczyła nos zastanawiając się widocznie gdy drzwi ustąpiły. Azalia z głośny m hukiem uderzyła o drewnianą podłogę wpadając do pomieszczenia. Nad nią stała młoda kobieta o białych włosach. Przyglądała się zaciekawiona leżącej u jej stóp elfce.
- Emm... dzień dobry! - blondynka szybko pozbierała się z podłogi i skłoniła się lekko przed nieznajomą. - Niech pani wybaczy, myśleliśmy, że to miejsce jest opuszczone... Widzi pani! Nie spaliśmy całą noc, nic nie jedliśmy i szukamy noclegu!
- W środku lasu? - jej niebieskie, tak jasne, że prawie białe oczy zmierzyły podejrzliwie całą trójkę.
    Głos miała melodyjny i nadzwyczaj kobiecy. Ubrana była w czarną, długą sukienkę, cerę miała bladą, a stopy bose.
- Proszę wejść. - powiedziała nie czekając nawet na odpowiedź na poprzednie pytanie. - Chętnie za drobną dopłatą was przenocuję i nakarmię.
- Po co jej pieniądze na tym odludziu? - szepnęła Amezis przechodząc obok swej towarzyszki. Ta wzruszyła jedynie w odpowiedzi ramionami.
- Kto mówi o pieniądzach? - kobieta uśmiechnęła się. -Ale nie czas na to... Rozgoście się, ale nie zadomawiajcie. - dodała po chwili.
    Wnętrze chaty w której mieli spędzić dom nie było zbyt imponujące. Niesamowity smród kurzu i staroci unosił się w powietrzu drażniąc wrażliwe na zapachy nozdrza elfek. Lepsze to niż sen na dworze.
    Słońce wzeszło może godzinę temu. Azalia Uznała nawet, że podróż w nocy będzie lepszym pomysłem. Mogła być pewna,że będzie wypoczęta podczas walki z Amui'm. Nie chciała walczyć z osłabionym wampirem. Musiał byś w pełni sił, by pojedynek miał sens.
- Na imię mi Ilinied. - przedstawiła się kobieta.
- Pani wybaczy ten nietakt. Mnie zwą Azalią. - elfka skłoniła się. - To jest Amezis, a to...- to dopiero wstyd. Nadal nie znała imienia człowieka z którym wyruszyła na ową wprawę.
- Glad... - Duch przedstawił się dość uprzejmym tonem, więc jednak posiadał imię i nie krył się z nim. Dlaczego nie zapytała na początku? Imiona dla niej nigdy nie były istotne. Zwłaszcza poznanych mężczyzn. Nie chciała się do żadnego z nich zbytnio zbliżyć. Nie chciała by połączyło ją z którymś uczucie. W końcu jej serce wciąż należało do zmarłego męża.
- Przygotuję coś do zjedzenia. - oznajmiła Ilinied i zniknęła za drzwiami jednego z pomieszczeń. Zapewne kuchni.
    Rozgość się, ale nie zadomawiaj? Czyli mogła usiąść. Azalia szybko zajęła miejsce przy niewielkim kominku. Nie płonął w nim ogień. Wydawał się być wygasły od wieków.     
- Oddałabym królestwo za łóżko.. - mruknęła cicho Amezis siadając na kanapie. Oparła się wygodnie i przymknęła oczy.
    Siwowłosa wyszła powoli z kuchni, szybko zamykając za sobą drzwi. Uśmiechnęła się ujmująco do swoich gości. Dawno nie widziała juz rozumnej istoty w tych okolicach. Podała każdemu kieliszek wina i sama usiadła.
    Duch stał niewzruszony nawet nie kosztując trunku. Coś wisiało w powietrzu. Nie mógł wierzyć w czyste intencje nowopoznałej osoby. Ufał bardzo wąskiej grupie znajomych, kobiecie nie powierzył swego serca nigdy. Nie przepadał za rozmowami z płcią piękną. Był raczej zdania, że miejsce każdej istoty płci żeńskiej jest w kuchni i w domu. Sam był podróżnikiem i nigdy nie wiązał się na zbyt długo.
- Pijcie! - zachęciła Ilinied - To moje najlepsze wino.
     Zachęceni tymi słowami upili nieco trunku. Zaprawdę było doskonałe.
- Mmm... Wspaniałe. - słowo aprobaty wypłynęło z ust Azalii.
    Glad usiadł na wolnym fotelu. Po chwili wszystkich ogarnął sen.

_____________________________________________________________
Bardzo stare to w sumie jest...

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl